No dobra, dobra. Zapuściłam się ;-) Ale może kogoś zainteresuje to, że mamy już oficjalną datę premiery "Zagubionych w czasie". Książka ukaże się 25 stycznia i przez 5 dni będzie dostępna TYLKO w sieci salonów Empik oraz przez empik.com.
Trailer jest genialny :)
A tutaj kawałeczek dla smaku. Osoby poniżej 16 roku życia proszę o zamknięcie oczu ;-)
Florencja, grudzień
Schuyler przez całą noc nie zmrużyła oka. Leżała, wpatrując się w skrzyżowane belki na suficie lub widoczną za oknem katedrę Duomo, której kopuła mieniła się różowozłotym blaskiem wstającego dnia. Na podłodze walała się garderoba, jej jedwabna suknia i czarny smoking Jacka. Wieczorem, po czułych pożegnaniach z gośćmi, uściskach i poklepywaniu obrączek na szczęście, wrócili brukowanymi uliczkami do siebie, upojeni szczęściem i spotkaniem z przyjaciółmi. Czuli się jednocześnie pełni energii i zmęczeni ślubnymi uroczystościami.
O świcie Schuyler wsunęła Jackowi rękę pod ramię. Odwrócił się i przytulił ją mocno, opierając brodę o czoło i splatając jej nogi ze swoimi. Położyła mu dłoń na piersi, czując miarowe bicie jego serca i zastanawiając się, kiedy znowu będą mogli tak leżeć.
- Czas na mnie – powiedział Jack zaspanym głosem, po czym przyciągnął ją do siebie, muskając oddechem jej ucho. – Nie chcę, ale muszę – dodał przepraszającym tonem.
- Wiem – mruknęła. Obiecała, że będzie silna i wytrwa w postanowieniu, nie zrobi zawodu Jackowi. Tylko żeby jutro nigdy nie nadeszło i żeby noc trwała dłużej. – Ale jeszcze nie teraz. Spójrz, jeszcze ranek nie tak bliski. Słowik to, a nie skowronek się zrywa – wyszeptała, czując się jak Julia, senna i rozkochana, która prosi Romea, żeby nie odchodził, a jednocześnie boi się, co przyniesie przyszłość. Starała się uchwycić czegoś cennego i delikatnego, jakby noc mogła ochronić ich miłość przed nadciągającym przeznaczeniem i rozstaniem.
Poczuła, jak Jack się uśmiecha, słysząc dobrze znaną strofę z Szekspira. Przesunęła palcami wzdłuż jego warg, a on wsunął się na nią i stali się jednością. Przytrzymał jej ręce nad głową, zacisnął dłonie na nadgarstkach i dotknął wargami szyi. Zadrżała, gdy jego kły przebiły skórę. Przywarła mocniej do Jacka, wsuwając palce w miękkie jak u dziecka włosy, gdy pił życiodajną krew.
Potem oparł jasną głowę na jej ramieniu, a ona mocno go objęła. Do pokoju wlewało się światło dnia. Noc minęła i nadszedł czas rozstania. Jack delikatnie wysunął się z jej objęć i pocałował niezabliźnioną jeszcze ranę na szyi.
Patrzyła, jak się ubiera i podała mu buty i sweter.
- Będzie zimno. Potrzebna ci nowa kurtka – powiedziała, czyszcząc z kurzu czarny płaszcz przeciwdeszczowy.
- Znajdę jakąś po powrocie do Nowego Jorku – odpowiedział. – Hej – dodał, widząc smutek na jej twarzy. – Nic mi nie będzie. Żyję całą wieczność i zamierzam żyć dalej. – Uśmiechnął się lekko.
Kiwnęła głową. Ucisk w gardle tamował jej oddech, ale nie chciała, żeby tak ją zapamiętał. Podała mu plecak.
- Paszport włożyłam ci do przedniej kieszeni – oznajmiła, siląc się na swobodny ton. Podobała jej się rola towarzyszki życia, pomocnicy i żony.
Jack kiwnął głową w podzięce, spakował resztę książek, zapiął suwak i zarzucił plecak na ramię, unikając wzroku Schuyler. Chciała zapamiętać Jacka właśnie takiego, skąpanego w złotym blasku poranka pięknego młodzieńca. Platynowe włosy miał lekko zmierzwione, a w jasnozielonych oczach błyszczała determinacja.
- Jack… - głos jej się załamał. Opanowała się jednak, nie chcąc, by ich pożegnanie przepełniał smutek. – Do zobaczenia – rzuciła lekkim tonem.
Ścisnął jej rękę i zniknął. Została sama.
Złożyła suknię ślubną i schowała ją do walizki. Była gotowa do drogi, ale nagle uświadomiła sobie to, czego Jack nie chciał przyjąć do wiadomości. On nie obawiał się stawić czoła przeznaczeniu, on po prostu się na nie godził. Nie będzie walczył z Mimi, raczej pozwoli się jej zabić. Zrozumiała, co on zamierza zrobić. Spotkanie z siostrą bliźniaczką oznaczało dla niego spotkanie ze śmiercią.
Nie będzie dobrze. Nigdy nie będzie dobrze.
Starał się to ukryć, ale Schuyler wiedziała, że zbliża się jego koniec. Ta noc była dla nich ostatnią wspólnie spędzoną nocą. Jack wracał do domu, żeby umrzeć.
Przez chwilę miała ochotę krzyczeć, drzeć ubrania i rwać włosy z głowy. Zaraz jednak opanowała się i otarła łzy. Nie pozwoli na to. Nie dopuści do tego. Poczuła w sobie przypływ energii. Nie pozwoli, by Jack to zrobił. Oliver obiecał jej, że zrobi wszystko, by odciągnąć uwagę Mimi i była mu wdzięczna, że chce chronić jej szczęście. Ale teraz jej kolej. Musi ocalić Jacka, uratować go przed samym sobą. Miał odlecieć za kilka minut. Nie namyślając się, przebiegła całą drogę na lotnisko. Spróbuje go jakoś zatrzymać. Jeszcze żył i nie zamierzała tego zmieniać.
Jack stał na płycie lotniska, czekając na wejście do prywatnego odrzutowca, którym miał odlecieć do Rzymu, a potem do Nowego Jorku. W samolocie czekało na niego dwóch ubranych na czarno venatorów. Popatrzyli zdziwieni na Schuyler, sle Jack nie wyglądał na zaskoczonego.
- Schuyler… - Uśmiechnął się. Nie spytał, co tu robi, bo już wiedział, ale w jego uśmiechu czaił się smutek.
- Nie wyjeżdżaj – powiedziała. Nie pozwolę, byś sam przez to przechodził. Jesteśmy teraz razem. Wspólnie stawimy czoło przeznaczeniu. Twój los jest moim losem. Razem będziemy żyć lub razem umrzemy. Nie ma innego wyjścia – wysłała mu swoje myśli.
Jack zaczął kręcić głową, ale Schuyler nie dała mu dojść do słowa.
- Znajdziemy jakiś sposób na uniknięcie sądu krwi. Jedź ze mną do Aleksandrii. Jeśli się nie uda i będziesz musiał wrócić do Nowego Jorku, pojadę z tobą. Jeżeli masz być unicestwiony, to ja też, pal sześć dziedzictwo mojej matki. Nie zostawię cię. Nie bój się przyszłości, razem stawimy jej czoła.
Widziała, jak rozważa jej słowa i wstrzymała oddech.
Jego los – i prawdopodobnie los wszystkich wampirów – był teraz w jego rękach. Zrobiła co mogła, walczyła o niego, a teraz on powinien walczyć o nią.
Jacka Force’a czekał okrutny los, ale Schuyler Van Alen miała nadzieję, modliła się o to, wierzyła, że wspólnie zdołają go zmienić.